Rozległ się głośny komunikat informujący pasażerów o zbliżaniu się do lądowania. Wszyscy pasażerowie jak jeden żołnierz zabrali się za zapinanie pasów, a wysoka stewardessa podeszła do śpiącej blondynki, aby ją obudzić. Dziewczyna otworzyła oczy i ze sztucznym uśmiechem podziękowała i złapała klamrę pasa bezpieczeństwa, który sprawnie zapięła i oparła głowę o zagłówek. Jeszcze nigdy nie latała samolotem i czuła jak wszystkie wnętrzności podchodzą jej do gardła na samą myśl o lądowaniu. Słyszała, że ponoć to najgorsza część podróży i pewnie przez te opinie stresowała się jeszcze bardziej. Ale nie tylko to było powodem jej stresów. W końcu odważyła się na swój wymarzony lot do Londynu, ale nie była pewna czy był to dobry pomysł. Była sama, bez rodziców, brata czy przyjaciół, których zostawiła w Polsce. Nigdy nie sądziła, że odważy się na tak poważny krok. W obcym kraju, ze średnią znajomością języka angielskiego i bez ani jednej bliskiej osoby. A gdy spanikuje? Kto przyjdzie jej wtedy z pomocą?! Kto pocieszy, pomoże, zgani, gdy będzie taka potrzeba?! Poczuła wielką gulę w gardle, której nie potrafiła przełknąć. Wzięła kilka głębokich oddechów i spojrzała za okno, by w dole dojrzeć błyszczącą, błękitną Tamizę i niesamowitą metropolię, którą był Londyn. Niedługo było jej jednak dane obserwowanie widoków zza okna, bo podeszła do niej ta sama stewardessa, która obudziła ją kilka minut wcześniej.
- Czy dobrze się Pani
czuje? - zatroskała się. - Jest Pani strasznie blada. Może podać
coś do picia? Na przykład melissy?
- Nie, dziękuję. -
odpowiedziała zdawkowo i wróciła do obserwowania widoków. Po
chwili zdała sobie sprawę, że zachowała się niegrzecznie w
stosunku do pracownicy, która zatroskała się jej samopoczuciem.
Odwróciła się, by przeprosić dziewczynę i podziękować jej, ale
tej już nie było. Skrzywiła się, czując wyrzuty sumienia i
ponownie przeniosła wzrok za okno.
* * *
Złapała swoją walizkę,
zarzuciła bagaż podręczny na ramię i ruszyła w głąb lotniska.
Rozmawiała ze swoimi pracodawcami na skypie, gdy przeprowadzali z
nią rozmowę kwalifikacyjną, ale nie była pewna czy rozpozna ich
na zapełnionym po brzegi lotnisku. Szła wolno, rozglądając się
na lewo i prawo, szukając dosyć młodo wyglądającego małżeństwa.
Serce waliło jej jak oszalałe i ściskała kurczowo swój bagaż w
obawie, że ktoś ją okradnie i to podczas pierwszego dnia jej
pobytu na Wyspach. Przełknęła głośno ślinę i mimowolnie
wróciła myślami do dnia, w którym szukała pracy za granicą.
Od początku wiedziała, że
chce jechać do Anglii. Nie chciała kolejny rok z rzędu pracować w
Holandii, w której zapieprzała jak głupia, a zarabiała grosze,
podczas gdy starsze kobiety dostawały dwa razy więcej jak ona, a
pracowały trzy razy wolniej i to nie przez problemy zdrowotne, czy
podeszły wiek, ale z najpopularniejszego na świecie lenistwa.
Wpisywała w Internecie
różne frazy, ale w końcu zdecydowała się na au pair. Niestety,
prawie wszystkie rodziny chciały osobę z doświadczeniem. Ale, do
cholery, gdzie w wieku dwudziestu lat dziewczyna ma zdobyć
doświadczenie?! Czy ludzie są poważni?! Albo po prostu głupi? Z
coraz bardziej narastającą złością wyłączała kolejne
ogłoszenia, aż w końcu trafiła na jedno dosyć interesujące. No
i nie potrzebowali doświadczonej osoby! Błogosławieństwo! Rodzina
zamieszkuje Brighton. Gdzie to? Nad morzem! O mój Boże, cudownie!
Dziewczyna wysłała zgłoszenie i nie czekała długo na odpowiedź.
Niestety, nie takiej się spodziewała... Rodzina jej marzeń już
znalazła pracownicę.
- No cholera jasna! - wstała z krzesła i miała ochotę zrzucić laptop ze stołu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
Miała ochotę się poddać,
ale spięła poślady i szukała dalej. W momencie, gdy chciała już
zrezygnowana wyłączyć przeglądarkę, w jej oczy rzucił się
napis "bez doświadczenia". Momentalnie kliknęła w
ogłoszenie, by dowiedzieć się, że rodzina zamieszkująca w
Londynie potrzebuje opieki nad pięcioletnią dziewczynką.
Pochodzili z Polski, ale woleli porozumiewać się językiem
angielskim, wymagali podstawowej znajomości języka, sponsorowali
kurs na poziomie średniozaawansowanym. Zapowiadało się ciekawie.
Praca ma polegać na opiecie nad dziewczynką w godzinach pracy jej
rodziców, którzy oferują także dach nad głową – mały pokoik
na poddaszu. Poza opieką, niańka ma także gotować obiady oraz
uczyć dziecko języka polskiego i czytać dziewczynce polskie, a
także angielskie książki. Bez zastanowienia kliknęła w ikonkę
"Aplikuj", a po kilku dniach przeprowadziła z rodzicami
rozmowę na skypie w języku polskim jak i angielskim.
A teraz kobieta, z którą
rozmawiała, stoi z kartką na której pisze Balbina Rozalia Rosiak i
rozgląda się w poszukiwaniu swojej przyszłej pracownicy. Blondynka
skrzywiła się widząc swoje pierwsze imię, którego tak
nienawidziła. "Za jakie grzechy?" - pytała rodziców za
każdym razem, gdy zwracali się do niej po imieniu. Odkąd pamięta,
każe wszystkim używać jej drugiego imienia, a nowopoznanym ludziom
przedstawia się jako Rosie. Teraz zatrzęsła głową, wyrzucając z
niej wszelkie obawy i podeszła do kobiety, która mogła mieć nie
więcej niż przed trzydziestką. Obdarzyła ją szerokim uśmiechem
i przywitała się, podając jej dłoń. Kobieta chciała pomóc
dziewczynie z walizką, ale ta stanowczo odmówiła, nadal trzymając
ją mocno blisko siebie. Niewiele się odzywała, a na pytania
odpowiadała najkrócej jak się dało. Bardziej skupiała się nad
powstrzymywaniem swojego drżącego głosu i poprawną odmianą
niektórych słów.
Blondynka wsadziła swój
bagaż do czarnego Land Rovera, a zanim usiadła na miejscu pasażera,
spojrzała w zachmurzone niebo i szepnęła:
- Oby te wakacje okazały
się najlepszymi w moim życiu...